Idąc w ślady naszych babć oraz niektórych blogowiczek, postanowiłam nastawić nalewkę. Ponieważ jest to moja pierwsza w życiu nalewka (nastawiona, nie wypita ;)), ograniczyłam się do jednego słoja. A że zakupiłam dwa, tedy jeden stoi pusty i czeka na swoją chwilę, czyli drugą nalewkę. Zwlekam z tym, bo nie mogę się zdecydować, z czego tę drugą zrobić. Macie jakieś sprawdzone, ale w miarę proste przepisy? Jestem 'lajkonikiem' totalnym w tej (i nie tylko) dziedzinie, więc prosiłabym o coś na poziomie żółtodzioba :)
A przepis na nalewkę dojrzewającą grzecznie w moim słoiku znalazłam
TUTAJ. Wielkie próbowanie już za 6 tygodni! :)
Do nalewki przydałoby się ciasto, jednak, mimo posiadania odpowiedniego sprzętu w postaci porządnego piekarnika, do pieczenia ciast słabo się garnę. Chociaż znaleziony dzisiaj przepis na sypaną szarlotkę (do znalezienia na blogu
Księżniczki w kaloszach) koniecznie muszę wypróbować! A tymczasem delektuję się zakupioną w cukierni piaskową cytrynową babeczką (mając oczywiście nadzieję, że pójdzie w piersi a nie niżej ;)). Też dobrze!
Oto jak prezentuje się nalewka bożonarodzeniowa w trakcie dojrzewania:


i babeczka. Mimo, że kupna, pyszna była:



Tak w ogóle, to chciałam podziękować wszystkim blogerkom, których blogi podglądam i podziwiam: to dzięki Wam dostałam natchnienia i przysłowiowego kopa do upiększenia naszego mieszkanka. Żałuję tylko, że jest ono stosunkowo małe (zrobiło się dość ciasne, gdy przybył Adaś) i na wszystkie moje marzenio-plany nie ma narazie miejsca. No trudno, z większych upiększaczy muszę zrezygnować, jednak wszelkie inne mniejszego kalibru mam zamiar wprowadzić do naszego mieszkania, i to bez względu na to, co sądzi o nich mój mąż. Chociaż i on zaczął się przekonywać (albo tylko tak mówi, dla świętego spokoju :)). Z lekkim niepokojem patrzy tylko na napływające nieprzerwanym strumieniem wszelkie dzbanki, dzbanuszki, wianki, bukieciki, serwetki i inne. Pewnie zastanawia się, ile to wszystko kosztuje :) Ale co tam! Raz się żyje! Zwłaszcza, że przecież najpiękniejsze rzeczy wcale nie muszą kosztować dużo, prawda? Same niejednokrotnie pewnie wracałyście z polowań obładowane cudownościami, ale bez zrujnowanego portfela. Ja też ostatnio odwiedziłam sklep z antykami (niestety, na prawdziwe antyki mnie nie stać), ale wyszperałam tam kilka dość tanich, a pięknych rzeczy. Jeszcze sprzedawca opuścił mi trochę, chyba ze szczęścia, że mu wszystkie, nic nie warte według niego rupiecie ze sklepu wynoszę :)
Uwielbiam wałbrzychskie dzbanki! I chociaż są mało praktyczne (niemożliwością jest umyć taki bez szczotki do butelek, przynajmniej moja łapa nie wchodzi do środka, nawet tego większego), to jednak urok mają niepowtarzalny:





A tu wszystkie porcelanowe skarby razem. Po lewej zaparzacz, moim zdaniem świetny na doniczkę :), gdyż posiada porcelanowe sitko, które może działać jak drenaż. Pan od antyków bardzo się zdziwił, że chcę to kupić, a jeszcze bardziej, gdy dowiedział się, co chcę z tym zrobić :)
Najmniejszy dzbanuszek jest odrobinę nadgryziony zębem czasu, ale kształt ma piękny...

Kupiłam też.. coś. No bo co to jest dokładnie, tego nawet pan od antyków nie wiedział. Za to będzie z tego piękna rameczka:

Ah, a na śmietniku (wiem, jak to brzmi...) znalazłam mały skarb! Ktoś wystawił miskę pełną porcelany i szkła. Większa część do niczego się nie nadawała, więc powędrowała z powrotem do śmietnika, jednak część zatrzymałam, łącznie z miską, która po odmalowaniu posłuży jako ozdoba do kompletu z emaliowanym dzbanem. Ale to w dalekiej przyszłości. Mój mąż pokiwał tylko w milczeniu głową, gdy tanecznym krokiem weszłam do domu z dumą pokazując znalezisko :)
Uratowałam piękny (chociaż nieco zniszczony) talerz i trzy, proste, kojarzące mi się ze skandynawskim stylem, kubeczki:

Ten talerz bardzo przypadł mi do gustu, zobaczcie, jaki ma wspaniały relief na brzegu:

Na dodatek pięknie komponuje się ze sztućcami, które niedawno nabyłam na allegro za niewielkie pieniądze:


Ach, jak ja lubię takie dni!
A dzisiaj byłam na targach rzeczy dawnych i osobliwych (czy jakoś tak) w Hali Sportowej w Łodzi, oczywiście nie wyszłam z pustymi rękami :) Ale o tym już w następnym poście...
Pozdrawiam!